sobota, 11 sierpnia 2018

- AMERYKA -

Czyli co najbardziej mi się tu podoba.

Pomimo faktu, iż Ameryka krajem mlekiem i miodem płynącym już nie jest, ma swój własny, niepowtarzalny klimat. Oto klika rzeczy, które urzekły mnie w tym kraju.


Multikulturalizm - Wspaniale jest żyć w miejscu, w którym normalnym jest być z innego kraju i mieć akcent, a pytanie o Twoje pochodzenie/korzenie jest na porządku dziennym. Stany są miejscem wielu religii czy kultur i wydaje mi się, że jest to coś niesamowitego! Wiele można się nauczyć, zrozumieć myślenie innych i po prostu poznać ludzi z całego świata. Filipiny, Albania, Chile czy Haiti. Zawsze znajdzie się ktoś z ciekawą opowieścią ze swojego kraju. Warto ich słuchać, bo czasem są naprawdę wartościową lekcją historii. Do tego dochodzą festiwale międzynarodowe, zakupy w dzielnicy Chińskiej czy Indyjskiej i możliwość nauki paru słówek z jakiegoś języka. Jest to miejsce, gdzie każdy, bez względu na pochodzenie, kolor skóry czy wyznanie, jest akceptowany. I oczywiście, wszędzie trafią się wyjątki od reguły ale nie spotkałam się z wykluczeniem społecznym z wyżej wymienionych powodów. 

Jedzenie - wiąże się to połowicznie z punktem poprzednim. Z powodu zróżnicowanej kultury znajdziecie tutaj wszystko, czego zapragnąć można. Od kuchni polskiej, włoskiej, karaibskiej, chińskiej, pakistańskiej, portugalskiej, peruwiańskiej... Chyba już dalej nie muszę wymieniać, wiem, że załapaliście o co mi chodzi. Jest to niesamowite doświadczenie dla kogoś, kto jedzenie uwielbia. Wiem np teraz, że jedna z moich ulubionych potraw to indyjskie Bhindi Masala, koniecznie z żółtym ryżem limonkowym czy Dovi z Zimbabwe. Druga połowa składa się natomiast z dostępności produktów naturalnej dla ciepłego klimatu. Mango, papaja, awokado, persymona, marakuja, guawa, owoc smoczy i wiele wiele innych. Nie wyobrażam sobie braku wyboru owoców jaki mam teraz. Oczywiście w polsce są one dostępne, nie mówię, że nie, jednak nie tak świeże, łatwe do kupienia i tanie. Do tego jeszcze dodać wegańską różnorodność, czy to w sklepach czy to w restauracjach, wszystko co niezdrowe, czy zdrowe, surowe wegańskie czy inne. MNIAM

Otwartość - i chociaż na początku denerwowało mnie 'hi, how are you?', no bo jak ktoś tak pyta i ma gdzieś moją odpowiedź?!, to teraz to w pełni rozumiem i szanuję. A dlaczego to jest w punkcie na otwartość? Bo u nas pewnie nic tylko narzekanie by z tego było, a bo to a bo tamto. I chociaż faktycznie nie interesuje Amerykanów takie narzekanie to zapewniam Was, że to nie dlatego, że osobami otwartymi nie są. Wręcz przeciwnie. Idąc do sklepu i coś przymierzając, ktoś Wam powie szczerą opinię na temat tego co przymierzacie, możecie sami zapytać o opinię i nikt na Was krzywo nie spojrzy. Możecie również zagadać do nieznajomego i też raczej nikt tego negatywnie nie odbierze. Komplementy usłyszeć tutaj można od nieznajomych, a to ładna bluzka, a to buty. I wiecie co? W odpowiedzi nie usłyszycie a to stare, a to tanie itd. Raczej pozytywne 'dziękuję, super, że Ci się podoba, kupiłam to tu i tu'. Możecie być zapytani np o to jak Wam się coś nosi, bo ktoś chciał sobie kupić i nie jest pewny ( mi się zdarzyło np z butami, i z komputerem w kawiarni) 

Zróżnicowanie geograficzne - W jednym kraju macie wszystko. I mówi się, że Amerykanie nigdzie nie podróżują, tylko w swoim kraju siedzą. Jasne, tylko by możemy wymieniać kraje w Europie, które odwiedziliśmy, oni natomiast stany i wyjdzie na to samo. No bo lot z Nowego Jorku do Kalifornii zajmie nam około 6 godzin, czyli tyle (lub nawet dłużej) ile z Polski do Portugalii. O odległości na Alasce nawet nie wspomnę. Jest wszystko; od oceanów, miast większych i mniejszych, gór, wypadów na narty, szlakiem znanych ludzi, wodospadów, kanionów, wulkanów. Różnorodność ta nie występuje tylko w podróżowaniu ale również w uprawach, od owoców tych bardziej egzotycznych po te 'normalne'. 

Wolność, akceptacja - tutaj każdy może być kim chce. Oczywiście, jest presja wychowawcza czy społeczna jak wszędzie, ale nie do końca tutaj o tym. Nie ma parcia dużego na to jak wyglądasz, możesz kupić poranną kawę w piżamie, wyjść z domu bez makijażu, zafarbować włosy na kolor jak chcesz. Jest z tym zdecydowanie większy luz. Ludzie są bardziej (nie znaczy to w 100%) otwarcie na Twoje wyznania czy seksualność. Nawet na kościołach powiewają flagi w kolorach tęczy, bo każdy ma prawo być kim chce. Wolność wiąże się też z myśleniem ludzi. Jeśli komuś w Polsce powiesz o swoich planach mam wrażenie, że podejdzie bardzo realnie i powie Ci 10 powodów, dlaczego czegoś nie robić, powie, że pomysł jest fatalny i w ogóle sprowadzi na ziemię. Tu mam wrażenie, że spotkacie się z odpowiedzią 'o super' i radami jak coś zrobić albo opowieściami, że czyjś znajomy zrobił to, czy tamto i może nam się ta wiedza przydać.

Ceny - wydaje mi się, że ceny są tu bardzo hmm... normalne, czy też relatywne do zarobków. Jeśli zarabiacie tutaj pieniądze i je tutaj wydajecie, możecie prowadzić całkiem spokojne życie, kupując markowe ubrania czy buty, w przystępnych cenach nie tracąc na to fortuny (mówimy tu głównie o markach jak Adidas, Nike, Vans, Converse czy tym podobnych. Średnio za oryginalne buty zapłacimy poniżej $80, jasne, brzmi drogo, ale jeśli popatrzymy na to 1:1, to tak źle już nie ma. Tak samo w przypadku elektroniki, bo np telefon czy komputer możemy kupić za kilkaset dolarów, więc znów logiką 1:1 jest to dość ok. Może nie ma jakiegoś wielkiego raju, ale porównując do polskich zarobków i co tam na tym poziomie możemy dostać w stosunku do wypłaty a tu, to już różnicę widać.


niedziela, 5 sierpnia 2018

- ZERO WASTE CD -

Czyli kolejny post o życiu bez śmieciowym.

Tym razem jednak zamiast nudnych/szokujących danych opiszę co można zrobić, żeby przyczynić się w stopniu mniejszym lub większym do zmniejszenia ilości produkowanych przez nas odpadów. Jasne, niektóre z wymienionych punktów mogą być oczywiste, inne zaś mogą być takie, które słyszeliście już milion razy. Nic to jednak nie zaszkodzi, zawsze lepiej jak coś usłyszymy 2 razy, bo wpada to w nawyk i pozostaje w głowie! Często mówi się o tym, że zawsze pudełka na resztki do restauracji trzeba brać czy też słomki. Może na początek trzeba na to spojrzeć z innej strony. Trochę łatwiejszej. No to lecimy!

1. Plastikowe torby - to właśnie ten oczywisty punkt, o którym chyba każdy słyszał, ale nie każdy stosuje. Nie dość, że punkt jest oczywisty to jeszcze jest najłatwiejszy z całego zestawienia! Wszędzie, dosłownie wszędzie, możemy kupić torbę wielokrotnego użytku, często w dodatku posiadamy takich wiele. Do tego pakowanie wszystkich produktów w osobne plastikowe torby. No bo ogórek nie może dotknąć ani jabłka ani cebuli a już przede wszystkim koszyka sklepowego. Po przyjściu do domu zawsze produkty można umyć by pozbyć się zanieczyszczeń (co i tak powinniśmy robić). Jeśli natomiast produkty są drobne i jest ich dużo, można użyć torbę bawełnianą, lub nawet tę plastikową, którą ostatnio już wzięliśmy ze sklepu przez przypadek (i tak aż się rozpadnie). Małe torby na owoce czy warzywa są popularne i problemu z ich kupieniem nie powinno być. Jeśli macie zdolności, można takową torbę sobie uszyć.
2. Herbaty - To coś dla miłośników herbaty. Bardzo łatwy punkt w którym nie tylko przyczynicie się do redukcji śmieci ale również do jakości pitej herbaty. Polega on na tym by herbatę w torebkach pakowaną w ekstra folię zamienić na tę sypaną. Wydaje się niewiele ale jeśli pijecie tylko 2 herbaty dziennie to już macie 2 torebki i 2 dodatkowe opakowania foliowe całkowicie zbędnie.
3. Produkty higieniczne
- maseczki - o te w płachtach chodzi głównie. Bo może i są proste w użyciu ale o zgrozo, śmieci powodują co nie miara, Znowu, każda maseczka to po 20 minutach użytku śmieć a wraz z nią opakowanie foliowe, plus kolejne, które mieści te kilka pojedynczych płacht. Bardzo łatwo można je zastąpić na takie w dużym pudełku, które starczą nam za długi, długi czas.
- próbki kosmetyków - wiem, że ten punkt może spotkać się z krytyką czy niezrozumieniem. Mi jest łatwo bo mam już chyba kosmetyki przetestowane i raczej nie jestem olbrzymią ich fanką. Nawet sobie nie zdajemy sprawy ile takich malutkich tubek, saszetek używamy. Dotyczy to również małych rozmiarów wakacyjnych. Możemy sobie zakupić pudełeczka i zabrać swoje ulubione kosmetyki zamiast tych nowo kupionych małych testerów. I uwierzcie mi, wasz portfel też poczuje różnicę! W drogeriach natomiast, zamiast brać małe saszetki możemy przyjść ze swoimi pojemniczkami i zapytać o próbkę. Raczej nie spotkamy się z odmową a lepsze to, niż branie kolejnej masy śmieci do domu. Sama jak już pisałam nie mam potrzeby testowania nowych szamponów, kremów czy innych, więc mi jest łatwo powiedzieć ale na wakacje tylko te, których używam do pojemniczków wielorazowych.
- golarki - Ile tych jednorazówek człowiek w życiu się nakupował, czy tam tych plastrów woskowych. No i znowu. Są to ogromne ilości śmieci, z których sprawy sobie nie zdajemy. Możemy tutaj pobawić się w swoich ojców/ dziadków i zakupić sobie golarkę wielorazowego użytku. Jest ona niesamowicie wygodna, dokładna i wbrew pozorom delikatna. Wymienia się tylko żyletkę co jest zdecydowanie mniejszym złem niż cała golarka. Albo przejść na opcję bardziej drastyczną, np depilator.
- waciki - łatwo ręcznie uszyć waciki wielorazowego użytku. Można to zrobić nawet ze starej miękkiej koszulki, której już nie używamy. Wystarczy, że wytniemy kółka, prostokąty czy kwadraty, złożymy kilka warstw razem i zszyjemy. Tak proste a skuteczne. Można prać z ręcznikami i innymi podobnymi, i używać do woli.
- podpaski, tampony - czy ktoś kiedyś wam wspomniał o kubeczku menstruacyjnym? Zba-wie-nie! Podczas okresu przez całe 12 godzin nie musicie się nim martwić. Może i uciążliwe na początku (dlatego próby 'na sucho' wskazane) ale jak już wejdzie w nawyk to jest niesamowity! Oczywiście niektórych odrzuca fakt, że muszą coś 'tam' trzymać przez taki czas a potem jeszcze na to patrzeć, bo to obrzydliwe. Ja jednak uważam, że to w pełni naturalne a do tego zdrowsze, wygodniejsze i jeszcze pomaga środowisku. Firm jest wiele, więc wybierać z czego jest.
- pampersy - tutaj ilość śmieci jest niewyobrażalna. Pampersy stanowią 2% wszystkich zanieczyszczeń. Oczywiście, dzidziusiowi nie powiemy, że ma sikać mniej. Co jednak możemy zrobić? Na rynku dostępne są pieluchy/ pampersy wielorazowe, ale nie takie jak za czasów naszych rodziców. Takie z piękną grafiką, wkładkami łatwymi do wymienienia czy uprania, no i rozmiary też są do dostosowania. Są one drogie ale jak podliczymy koszty pampersów, też do najtańszych nie należą. No i też należy pamiętać, że jak kupimy je przy pierwszym dziecku a planujemy i drugie to w efekcie zaoszczędzimy. Dziecko natomiast nie przyzwyczaja się do suchości po siusiu, tylko czuje to troszkę bardziej. Co za tym idzie? Oduczenie dziecka idzie łatwiej!
- szczoteczka do zębów - jeżeli używacie zwykłej szczoteczki do zębów może warto zastąpić ją na tę z bambusową rączką. Niby mała zmiana, prawie niezauważalna, ale dla środowiska jest ona ogromna. Szczoteczkę, według zaleceń dentystów, powinniśmy zmieniać co 3 miesiące, czyli już są 4 na rok, jeśli jesteśmy w 4 osobowej rodzinie, daje nam to 16 plastikowych odpadków, których nie łatwo się 'pozbyć'. Ja dostałam szczoteczkę elektryczną jakieś 3 lata temu. Jest droga i dobra. Nie widzę zatem sensu wyrzucać jej póki działa.
4. Baterie, Elektrośmieci - ten punkt jest bardzo łatwy, jednak czasem o nim zapominamy. Baterii i elektrośmieci nie powinniśmy wyrzucać do 'zwykłego' śmietnika. Mają one swoje osobne miejsce. Nie jest problemem zbierać je do malutkiego pojemnika a gdy ten jest pełny, raz na rok, wywieźć jego zawartość do Ikei (gdzie przy okazji możemy zjeść wegańskiego hot-doga), czy innego sklepu z elektroniką, która ów śmietnik posiada!
5. Plastikowe sztućce, słomki, talerzyki czy kubeczki - ten punkt też w brew pozorom nie jest taki trudny. Wystarczy, że zakupimy jeden zestaw np. bambusowych, kokosowych czy innych naturalnych grillowych niezbędników. Może i mycia przy każdej imprezie trochę więcej ale śmieci znacznie mniej. I sprzątania wbrew pozorom też, no bo jak plastik na stole to każdy szklankę czy talerzyk zgubi i weźmie nowy a ten 'stary' gdzieś tam leży i posprzątać go potem trzeba. Takie, które szklane nie są sprawdzą się świetnie na każdej imprezie. Ja 2 lata temu kupiłam takie z grubego plastiku, do tej pory używam. Następne będą drewniane :)
6. Środki czyszczące 
- mydła - warto zmienić na te bez chemikaliów, sprzedawane w kostkach bez opakowań, czy tych w opakowaniach papierowych. Jeśli jesteśmy zwolennikami mydła płynnego kupić można dużą butlę płynu i tylko dopełniać małe pojemniki. Tak samo z płynem do naczyń. Można kupić dużą butlę i dolewać do pojemnika, który już mamy. Znowu; taniej i bardziej ekologicznie.
- środki do czyszczenia - och, ile to różnych środków nie potrzebujemy. Do okien, do drewna, do kurzy, do podłogi, do łazienki, do kuchni i pominęłam pewnie z pięćset innych o których istnieniu nie wiem lub już zapomniałam. Czego jednak moim zdaniem tak naprawdę potrzebujemy? Szklanej butelki z końcówką 'spray', ocet, wodę i parę kropelek olejku np. cytrynowego (ja mam mandarynkowy). Wyczyści nam wszystko, od okien do muszli klozetowej. Na te gorsze zabrudzenia można dodać sodę oczyszczoną i cały dom błyszczy. Nie tylko zdrowiej, bardziej ekologicznie ale dużo, dużo taniej!
- papierowe ręczniczki - te łatwo zamienić na ściereczki, które po użyciu można wrzucić do prania i użyć ponownie
- proszek do prania - można bardzo łatwo wykonać go samemu. Bardzo tani, łatwy, wydajny i czyści tak, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy tym domowym a sklepowym. Duży szklany pojemnik do przechowywania i nie dość, że ładniej wygląda to o jego uzupełnienie nie musimy się martwić przez długi czas. 3 składniki działające cuda. Przepis, ceny opis znajdziecie np tutaj: klik
7. Pojemniki - butelki na wodę czy napoje gorące, warto mieć swój, często się przydaje i są naprawdę łatwe w użyciu. Plus wodę do własnej butelki możecie dolać w każdej umywalce nie martwiąc się nawet czy jest gdzieś sklep by wodę zakupić. Jeśli nie lubicie 'kranówy', można kupić filtry. Jeśli koniecznie musicie mieć wodę ze sklepu warto kupić butelkę 5 litrową, lub największą dostępną.
8. Opakowania ogólnie - zawsze warto popatrzeć co możemy kupić w jak największym opakowaniu. Chipsy, mąka, cukier. Cokolwiek by to nie było, zawsze duże jest lepsze niż milion małych opakowań (np saszetki z cukrem, śmietanki do kawy w tych malutkich kubeczkach, sosy, ketchupy czy inne w saszetkach itd.

To chyba wszystko, co na chwilę obecną przyszło mi do głowy, założę się, że jest więcej rzeczy, które robię a zapomniałam tu uwzględnić. Nie trzeba być szalonym 'zero waste', żeby choć trochę pomóc środowisku. Można w bardzo prosty sposób przyczynić się do poprawy otoczenia, w którym żyjemy.
Bardzo polecam te malutkie zmiany. Są one korzystne, szczególnie dla naszego portfela :)
No, to by było tyle na dziś. Do następnego


piątek, 27 lipca 2018

- ZERO WASTE -

Nowa moda na niezanieczyszczanie świata, czy też wpajanie nowych pożytecznych nawyków.
Dzisiaj o tym jak to faktycznie z tymi zanieczyszczeniami jest. Wszędzie słyszymy: we własne siatki pakuj, pudełko noś na resztki jak idziesz do restauracji, koniecznie słomka i sztućce też, a nuż się gdzieś plastik trafi. O kosmetykach już nie wspominając. Najlepiej cały dom wyrzuć i kup wszystko od nowa. Koniecznie metalowe i szklane! No i jak to tam z tymi rybami? Będzie ich mniej niż plastiku w 2050 czy to tylko tak powiedziane? Czy jedna osoba faktycznie może zmienić świat i ocalić środowisko? Dużo pytań, więc nic tylko usiąść wygodnie, wziąć napój ze słomką, tą metalową oczywiście i oddać się lekturze!

Warto zacząć od tego, że ja podpisuje się całą sobą pod ideą produkowania mniejszej ilości śmieci. Sama kompostuje, staram się nie kupować plastikowych opakowań, czy żywności w niej, używam butelki na wodę wielorazowej. No i na kawę też. Mogłabym tak wymieniać, ale dziś troszkę z innej strony. Bo jak już wspomniałam wszędzie wspominają, że tak trzeba, ale nigdzie nie tłumaczą dlaczego tak.

- Dlaczego plastik jest zły? -
No właśnie, dlaczego? Bo przecież wrzucamy go do recyklingu jak papier czy szkło, no to powinno być przecież wszystko cacy! Czy nie jest?!
Jak podają dane z raportu 'PlasticsEurope', Chiny są na pierwszym miejscu zapotrzebowania na plastik. Europa, zaraz u jego boku bo tylko o parę % mniej, plasuje się na miejscu drugim. Polska natomiast jest na 6 miejscu jeśli chodzi o Europę. Czyli zapotrzebowanie na plastik jest duże. Rocznie w samej Europie produkowane jest prawie 50 tyś ton tworzyw sztucznych z czego aż 40% to opakowania. W Polsce roczne zużycie tworzyw sztucznych wynosi ok. 36 kg na 1 mieszkańca.


- Chiny -
W styczniu tego roku Chiny wprowadziły zakaz, który był ciosem w policzek a jednakowo szansą na obudzenie się. Zakaz ten bowiem mówi o nie przyjmowaniu plastiku oraz innych odpadów (24 rodzajów) od innych narodów. Dla wielu państw jest to wielki problem i czas na zastanowienie się jak z tym problemem sobie poradzić. Warto wiedzieć, że Stany Zjednoczone wywoziły aż połowę odpadów do Chin. Chiny przyjmowały około 45% śmieci z całego świata, co dawało nam 7 milionów ton rocznie plus 61 milionów ton, które sami produkowali. Czyli sytuacja naprawdę jest dramatyczna, bo gdzie teraz śmieci składować?! W sumie to dobrze, bo to głównie nie o składowanie chodzi, ale o ilość niepotrzebnego plastiku jaką zużywamy. Bo czy naprawdę 1 cebula zasługuje na osobne pakowanie? Albo 2 ziemniaki, czy jabłka... Czy naprawdę nie mogą leżeć 'luzem'?! Szacuje się, że tylko 1 z 200 plastikowych siatek trafia do recyklingu. Rocznie zużywamy od 500 bilionów do tryliona jednorazówek. Średnio w Amerykańskiej rodzinie zużywa się ich natomiast 1,500 rocznie. Czy jedna osoba (domostwo) ma zatem wpływ? OGROMNY! Nawet jeśli zaprzestaniemy na tak drobnym aspekcie jak siatki, już osiągniemy wiele!


- Oceany -
No to teraz o tym jak to jest z tymi oceanami i rybami w nim. A no tak to jest, że podwodna zwierzyna nie ma żadnego spokoju. Do oceanów co minutę trafia ciężarówka pełna śmieci! W oceanach są masywne skupiska plastiku. Największych jest pięć, a jedno z nich jest pomiędzy Kalifornią a Hawajami i jest ono wielkości stanu Teksas (czyli 2 Polski i jeszcze trochę!). Mogą być one nawet do 11 km głębokie. Zwierzęta często umierają z głodu, ponieważ plastik zatyka ich żołądek i nie odczuwają one zapotrzebowania na prawdziwe jedzenie. O toksycznym aspekcie już nie wspominając. Do tego jest też mikro plastik, które zwierzęta jedzą, a potem trafiają na nasze talerze, co powoduje, że niestrawiony plastik ląduje w naszych układach pokarmowych. Zatem jak tyle plastiku dostaje się do wody?! Na początek polecam zobaczyć ten krótki filmik. To jedna z przyczyn. Do tego należy pamiętać, że ocean jest zawsze 'na dole'. Nawet proste zanieczyszczenia jak upuszczenie butelki, słomki czy innego śmiecia się do tego przyczynia. Wystarczy, że taki odpadek trafi do studzienki kanalizacyjnej, rzeki czy innego odpływu i już kolejny śmieć trafia do oceanu. Mikrogranulki (czyli te małe kuleczki dodawane do past do zębów, peelingów czy żeli pod prysznic) to kolejny problem. Niby małe a stanowią aż do 1,5% odpadów plastikowych. No i są one bardzo niebezpieczne dla nas samych (bo to te, co ląduje na naszych talerzach), gdyż spożywamy coś, co wcześniej używaliśmy do usuwania martwego naskórka z naszego ciała, w dodatku zjedzonego i niestrawionego przez zwierzę wodne. Jak mówi portal biotechnologia.pl:
'Ciężko ocenić, ile ton plastikowych granulek jest spłukiwanych do mórz i oceanów każdego roku. W badaniach dotyczących Wielkiej Brytanii ta liczba została oszacowana na 16-86 ton! 
Zwierzęta morskie mylą kolorowe granulki z planktonem, uznają je za pokarm i zjadają ich ogromne ilości. Znaleziono je m.in. w zooplanktonie, małżach, ostrygach, rybach, żółwiach, fokach i wielorybach, a także kilku gatunkach ptaków.'

- Plastik a wpływ na zdrowie -
1 PET - 'W wielu badaniach podkreśla się fakt, że nie powinno się pić wody z takiej butelki, ponieważ znajdują się w niej tzw. ksenoestrogeny, które wykazują zdolność interakcji z układem hormonalnym i modulowania jego czynności w sposób charakterystyczny dla estrogenów (rodzaj hormonów). Opakowania wykonane z plastiku PET nie mogą być ponownie wykorzystywane - nawet po dokładnym ich umyciu, gdyż wciąż mogą wydzielać toksyny'
  • 3 PVC, 'czyli polichlorek winylu - wykorzystuje się go do produkcji, między innymi, folii do żywności. Wydziela on toksyczne substancje (w procesie spalania PVC wytwarzają się groźne dla zdrowia związki chemiczne zwane dioksynami). Zdecydowanie lepiej go unikać.'
6 PS 'to oznaczenie polistyrenu (inaczej nazywany jest on „spienionym” styropianem). Wydziela niebezpieczne toksyny i nie powinien być używany do pakowania żywności. Możemy go znaleźć w jednorazowych przykrywkach, np. do kubków na kawę'


7 Inne - 'to najbardziej niebezpieczna grupa. Zalicza się do niej, między innymi, produkty zawierające bisfenol A (BPA), używany do produkcji pojemników do przechowywania żywności, wewnętrznych części puszek na żywność i napoje, butelek dla dzieci, plastikowych części smoczków, papieru termicznego do drukarek, na przykład, paragonów sklepowych. (...) Takich produktów, pod żadnym pozorem, nie należy używać powtórnie, ani nie poddawać obróbce termicznej!'


- Ciekawostki -
w latach 2009-2010 Polska wprowadziła płatność za torbę od 5 do 20 groszy za sztukę. Spowodowało to ograniczenie ich stosowania o ok. 36 proc., z ok. 470 do 300 toreb na mieszkańca w roku!- McDonald's wycofuje plastikowe słomki w 970 restauracjach w Australii zaczynając już w sierpniu, testy trwają już w Belgii. Potem ma być jeszcze Anglia, Irlandia, Francja, Szwecja oraz Norwegia.
- Bhutan - był pierwszym krajem na świecie, który wprowadził zakaz używania plastikowych jednorazówek. Zrobili to już w 1999.
- IKEA wycofuje ze swoich restauracji i sklepów plastikowe produkty jednorazowego użytku.
- Z 35 zużytych butelek PET można wyprodukować jedną bluzę z polaru. 450 plastikowych pudełek po proszku do prania – trzyosobową parkową ławkę. 
- Energia odzyskana z przetworzenia jednej torby plastikowej pozwala np. przez 10 minut oświetlać pokój 60-watową żarówką.


- Podsumowanie -

Nie zachęcam do pozbycia się wszystkiego co zrobione jest z tworzyw sztucznych ale do porządnego wykorzystania ów produktów, które już posiadamy. Jeśli zużyją się one w sposób naturalny, poprzez swój żywot wtedy możemy umieścić je w odpowiednim kontenerze. Jeśli korzystacie z plastikowych pojemników, butelek na wodę, szczoteczek czy innych, wykorzystajcie je, a gdy te się zużyją zastanów się w jaki sposób możesz zmienić coś czy coś ograniczyć. Wydaje mi się, że ma to większy sens, niż zmiana wszystkiego na hip hura. Może następnym razem zastanów się, czy faktycznie Twoje dziecko potrzebuje tego zestawu 20 plastikowych aut, które zepsują się po miesiącu o ile ono nie przestanie się nim bawić po paru dniach. Czy faktycznie jest problemem wsadzenie metalowego kubka, gdy wiesz, że codziennie kupujesz kawę na mieście? Może zamiast kupić ogórek czy sałatę pakowaną w folię lepiej udać się na lokalny targ i kupić świeże, bez opakowania, a w dodatku zapakować to w swoją eko torbę? Można? MOŻNA!!

środa, 25 lipca 2018

- PODSUMOWANIE -

Nadszedł czas na podsumowanie programu Au-Pair, moich doświadczeń z nim i o tym czy warto, czy nie!


Mój program zaczął się w 5-go stycznia 2015 roku, kiedy to też przyleciałam do Nowego Jorku. Po kilkudniowym szkoleniu przedostałam się na drugą stronę rzeki Hudson, by zamieszkać w mieście Franka Sinatry (który New Jersey nie znosił, ale pośmiertnie jego imię wykorzystywane jest w całym Hoboken). Tam zaczęła się moja roczna przygoda z rodziną z dwójką chłopców (2 i 4) i ich rodzicami. Po roku z nimi, przeprowadziłam się 3 domy dalej, by zamieszkać z inną rodziną (dziewczynki 7 i 10) na kolejne 9 miesięcy. To tak w skrócie. Postaram się podzielić wyjazd na parę aspektów, które pierwsze przyjdą mi do głowy. Tak więc:



- kieszonkowe -
$197,5 wydaje się dużo, bo przy dobrym kursie to nawet jakieś 750 zł tygodniowo, do tego nie musimy wydawać na jedzenie czy mieszkanie, więc wydawać by się mogło, że wrócimy bogate. Tym co się udało, gratuluje! Pamiętać bowiem musimy o tym, że to ~200 dolarów to jak nasze 200 zł. A kosmetyki, wyjścia, podróże, ubrania czy przejazdy darmowe nie są. Często jeszcze musimy dopłacić do kursów i nagle okazuje się, że kokosy to to nie są. No i na travel month też trzeba mieć. Tak, tak, zależy to też w okolicy w której mieszkacie. W mojej było ciężko. Przykładowo bus do NYC $6,40 w dwie strony, piwo $7 (happy hour taniej, wiadomo), kawa $3-6, wyjście na jedzenie około $20 (cena bez alkoholu), bilet do kina jakieś $12, opakowanie tamponów $10. Plus masa innych 'ukrytych' wydatków. Tak tylko dodam, że jeśli pracujemy 45h (czyli tyle ile w umowie) to wychodzi nam $4,38. Zazwyczaj nianie tutaj dostają jakieś $12-25, zależy od zakresu obowiązków i lokalizacji.

- szkoła -
No i tutaj też zderzyłam się z rzeczywistością. Moje wyobrażenia były wysokie, no bo broszurka mówi, że mogę studiować na jednym z uniwersytetów amerykańskich, poznać smak szkoły tutaj itd. Komuś się to udało?! Szkoły tutaj są bardzo drogie, więc tak naprawdę jesteśmy w stanie wyrobić tylko kursy i to w dodatku takie, żeby zgadzało się z godzinami pracy, bo jak się nie ma ugodowej rodziny to ciężko. Zależy jeszcze od miejsca, w którym mieszkamy.
W pierwszej rodzinie nie miałam szans na żaden kurs inny niż weekendowy na LIU (Long Island University). Zajęcia wieczorem odpadały ze względu na dojazd, rano pracowałam, więc też odpadało. Kurs był typowo pod au-pair, była różna tematyka do wyboru, 1 weekend dawał 3 kredyty i trzeba było niestety trochę dopłacić. Powiedziałabym, że było to bardziej 'odhaczone' niż coś dla pożytku i przyszłego CV. W drugiej rodzince mogłam zrobić coś bardziej pożytecznego i poszłam na kurs angielskiego na Columbia University. Chociaż obiecanego życia studenckiego tam nie zaznałam, kurs przynajmniej mi się podobał i na coś przydał.

- rodzina -
Matko kochana! Tutaj można trafić tak różnie jak na loterii. I to nie tylko chodzi o ludzi ale ich nawyki, rodzinę, sąsiadów, znajomych. To, że rodzina okazuje się nie najlepszym wyborem słyszymy często. Czasem rodziny nie są dokładnie sprawdzane przez agencję, co jest okropne. Domy są brudne, ludzie niechlujni a dzieci okazują się diabłami. W mojej rodzinie (nawet dwóch!!) miałam remonty. W pierwszej generalny remont całego pierwszego piętra (salon, kuchnia, wejście do domu i zejście na dół-bawialnia dzieci, łazienka) było ograniczone. Wieczny hałas, milion ludzi w domu, brud, folie, brak kuchni (!) lub kuchnia w piwnicy, wejście przez piwnice i jeszcze raz brud i hałas. I tak przez ponad pół roku. Oczywiście przed wyjazdem nic mi nie było wiadomo. W drugiej było to tylko jakiś miesiąc przed zakończeniem programu i tylko kuchnia, więc mniejszy problem (ale jednak).
Często problemy rodzinne, kłótnie stają się waszymi problemami, bo musicie tego słuchać. Niektórzy wykorzystują program w tym czas pracy jak tylko mogą, do ostatniej godziny, ba! nawet minuty. Tutaj można chyba osobny posta napisać, bo sporo przy tym punkcie można zmieścić.

- ubezpieczenie -
O zgrozo. Możecie wydać dodatkowe pieniądze na ubezpieczenie ale jak coś się stanie, to i tak trzeba się wykłócać albo płacić. Służba medyczna jest tu cholernie droga i szczerze mówiąc chyba wolę czekać w kolejkach NFZowskich. Ja problemu jako takiego nie miałam ale to chyba tylko przez znajomości. Jedyne co, miałam usuwaną cystę z powieki lewego oka i za samą wizytę przed zabiegiem, trwającą 5 minut, i przepisanie antybiotyku zapłaciłam $200 dolarów. Bez kosztów za sam antybiotyk oczywiście. Dlatego też mówią, żeby zrobić wszystko co można przed wyjazdem, Szczególnie zęby i kanałowe leczenie! Bo taniej jest kupić bilet lotniczy do Polski, zapłacić za wizytę u dentysty i wrócić tutaj, więc sobie wyobraźcie. Gorzej jak jesteście na drugim roku!

- kultura - 
poznanie kultury, zwyczajów amerykańskich jest na liście zalet wyjazdu. Po części uzależnione są od rodziny, grafiku pracy ich wyznania czy pochodzenia. Moja wszystkich świąt amerykańskich ze mną spędzać nie chciała, czy też oboje nie mieliśmy na to ochoty, tak więc święto dziękczynienia, dzień niepodległości, Halloween, święto pracy spędziłam ze znajomymi. I oni kulturę pokazali mi znakomicie. Jedno o Amerykanach jest prawdą. Święta obchodzą hucznie i to wszystkie. Od walentynek po te Bożego Narodzenia i aż czeka się od początku jednego aż przyjdzie kolejne, robiąc krótką przerwę na świętowanie tego pierwszego. I tak cały rok! Punkt spełniony w 100%, bo nawet jak ominie nas jedno święto to klimat jest wszędzie dookoła. W najgorszym wypadku pozostanie nam pakowanie 50 prezentów pod choinkę w ramach godzin pracy.

- znajomi - 
I to, ku zaskoczeniu, nie mowa o tych amerykańskich
ale o tych w Polsce. Pewnie. Zależy to od wielu czynników, w tym od nas samych, ale pewna grupa po pewnym czasie się wykrusza. I to w dodatku jest to relatywne z czasem, bo czym dłużej zostajemy w US, tym pewnie więcej ludzi się wykruszy. Czym bardziej jesteśmy związani z domem, znajomymi, rodziną, chłopakiem czy zwierzęciem, tym mocniej będziemy tęsknić. Pierwsze święta z dala od domu, zdjęcia na portalach społecznościowych z imprez na których Ciebie nie ma itd.  Do tego pojawiają się Ci znajomi, z którymi nigdy nie było się aż tak blisko, by napisali, a tu nagle pojawia się ikonka z ich twarzą. A bo trzeba coś przesłać, no bo przecież potrzebują, a przesyłka na stronie droga, albo wysyłki do Polski nie ma, a bo elektronika tania to pewnie mogę załatwić po taniości, nawet o nocleg pytania dostałam. I jasne, jeśli jesteśmy znajomymi nie mam problemu, zrobię to chętnie. Gorzej jednak jak poznaliśmy się 5 lat temu a to jest jedyna wiadomość w folderze od Ciebie. A zdarza się.

- język -
Tu chyba trzeba pamiętać, że podszkolenie języka zależy tylko od nas. Był to jeden z głównych punktów mojego wyjazdu. Mówi się, że języka najszybciej nauczymy się w kraju, który tym językiem się posługuje. I tak i nie. Bo jeśli będziemy spotykać się z polkami, wyjedziemy do polskiej rodziny, będziemy dalej oglądać wszystko po polsku a nasze jedyne kontakty po angielsku będą w szkole, sklepie, na poczcie czy z przypadkową osobą, to wtedy, oprócz śmiałości w mówieniu raczej dużo się nie nauczymy. No tak, śmiałość ważna jest, ale coś poza tym też trzeba mieć. Czym więcej mamy znajomych, rozmawiamy, piszemy czy czytamy, tym więcej będziemy potrafić. Sam wyjazd i spędzenie roku w stanach aż takim fantastycznym doznaniem językowym nie będzie.

- podróże -
To mój ulubiony punkt, powód dla którego wyjechałam. Udało mi się zwiedzić wiele. Podczas roku i 9 miesięcy spędziłam miesiąc w Portugalii, miesiąc w Kanadzie, tydzień na Haiti i tydzień na Dominikanie. Zwiedzone Stany: Alaska, California, Connecticut, Delaware, Florida, Louisiana, Marine, Maryland, Massachusetts, Nevada, New Hampshire, New Jersey, New York, Pennsylvania, Rhode Island, Texas, Virginia i DC. Najlepiej wydane pieniądze, spędzony czas, energia na planowanie i oszczędzanie, najlepsze chwile, wspomnienia.

I jak dla mnie ten punkt jest najlepszym podsumowaniem programu, bo i owszem, różnie może być z rodzinami, może nie uda nam się zaoszczędzić czy podszkolić język tak, jakbyśmy chcieli. Rozczarowań może być wiele ale wspomnienia z podróży zostaną. Miło jest zobaczyć w TV Niagarę, Statuę Wolności, Time Square, Golden Gate Bridge czy inną atrakcję i powiedzieć sobie, 'o! tam byłem' 


MOJE PODSUMOWANIE: WARTO!!

niedziela, 22 lipca 2018

- REAKTYWACJA -

Ależ dlaczego to i po co?
W sumie sama nie do końca potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Po długiej dwuletniej przerwie nagle postanowiłam powrócić. By dodawać znowu niesystematyczne wypociny i wmawiać sobie, że teraz to będzie inaczej, teraz to ja będę te posty wstawiać 2 razy w tygodniu. Czy ktoś w ogóle blogi jeszcze czyta?!
Szczerze mówiąc pomysł na ponowne pisanie narodził się dzisiaj, gdy oglądałam jakiś tam filmik na YouTube i nim się obejrzałam byłam kompletnie pochłonięta oglądaniem coraz to głupszych rzeczy. A umówmy się, słowo czytane zawsze lepsze niż te wypowiadane. Tak więc do głowy wpadł pomysł... co jak zacznę znowu pisać bloga i tym samym sposobem ponownie wskoczę w środowisko blogowe, będę więcej czytać a tym samym będę miała możliwość połączyć się mniej lub bardziej z ludźmi, którzy myślą podobnie. Lub myślą inaczej i będą chcieli przekonać mnie, że ich myślenie jest lepsze. A w zasadzie ani lepsze ani gorsze nie jest. Jest tylko inne!
Już odskoczyłam od tematu. I to dość daleko... Teraz do rzeczy. O czym będzie blog teraz, gdy już Au-Pair nie jestem? O wszystkim, czyli co zmieniło się w moim życiu, co teraz robię, podróże, weganizm, wspomnienia au-poor i wiele, wiele innych, Tzn. taki jest plan, Czy mi to wyjdzie? Nie wiem. Może znowu po miesiącu pisania będzie miesięczna przerwa a po niej 1 wpis, ten ostatni.
OBY NIE!

wtorek, 5 kwietnia 2016

- ALASKA -

RAJ NA ZIEMI?!

CZĘŚĆ PIERWSZA: Informacje praktyczne


Alaska, jak wszystkim wiadomo, jest stanem USA, chociaż jak dla mnie, oprócz języka i waluty, nic wspólnego z Ameryką nie ma. Było to moje największe marzenie. Miejsce nieskalane, odwiedzane przez nielicznych. Same ochy i achy. No i główny powód mojego przedłużenia programu Au-Pair. Na wyprawę wybrałam się wraz z mym mężczyzną u boku.


8 dni - Ponad 2000 mil (3220 km) - niezapomniane widoki



Trasa przejazdu:

Lot z nowego jorku do Denver, z Denver do Anchorage

Anchorage - Kenai - Homer - Denali National Park - Nenana - Fairbanks - North Pole - Central - Droga na Arctic Circle (niestety z przyczyn niezależnych, na mniej niż 60 mil zdecydowaliśmy zawrócić) - Anchorage 




Dodatkowo, co nie zamieszczone na mapie, robiliśmy lokalne wypady, do parków, wodospadów, zobaczyć rurę (jedną z wielkich atrakcji na Alasce, czyli jak hydraulika może przyciągać turystów), zjeżdżaliśmy z drogi, do czegoś co nas ciekawiło. Te 1845 to przejazd od centrum miasta, do innego. Pozostałe mile nie zostały tutaj objęte. Żeby zaraz nie było pytań, jak to ponad 2000 mil, jak google mówi mniej :) 



1. Wynajem auta/ hotele/ bilety
Wszystko z wymienionych zarezerwowaliśmy z dość dużym wyprzedzeniem, układaliśmy długo plan, żeby wszystko zmieścić, nie było tego za dużo a jednak wszystko, co chcieliśmy.
Lot z NY (LGA) wyniósł nas $500 w dwie strony, dla jednej osoby. Z ceny byłam bardzo zadowolona, bo zazwyczaj są droższe, do tego daty wakacji nie ustalałam, więc co było, to braliśmy.
Jeśli chodzi o hotele i auto, wszystko załatwialiśmy przez booking.com i też zrobiliśmy duży rekonesans.
Oczywiście zaczęliśmy od airbnb, ale jako, że jechaliśmy totalnie poza sezonem, dużo noclegów było nieczynnych, a te które były czynne, miały porównywalne ceny (bo hotele poza sezonem zaś były tańsze). Średnio za noc płaciliśmy 30 dolarów od osoby. No i auto. Też nam trochę zajęło szukanie. Ceny zaczynały się zazwyczaj od 280, nam udało się znaleźć zniżkę za $160 z ubezpieczeniem. Bardzo tanio, do tego auto ekonomiczne. Na paliwo wydaliśmy około 150$ (może i mniej)


2. Kiedy na Alaskę jechać
Nie chcę mówić, ze jestem jakimś znawcą w tym temacie, bo byłam raz, ale z własnego doświadczenia opiszę jak to wyglądało.
Nasz termin zahaczał o święta Wielkanocne, więc w Wielką Sobotę, choć godzina nie była za późna, bardzo dużo sklepów/ restauracji było zamkniętych. Na początku nie wiedzieliśmy, czy to wina świąt czy sezonu. Po dalszym zwiedzaniu, doszliśmy do wniosku, że te dwa grają bardzo dużo rolę. Tak na przykład też w Homer Spit, który jest typową przystanią rybacką, z barami, ze świeżą rybą, nie było otwarte nic (w samym Homer jednak (jakieś) życie się toczyło). Jeśli więc chcesz zaznać klimatu turystycznego, pełnego życia miast polecam jechać w sezonie. Co jeszcze Cię omija poza sezonem? Dużo atrakcji. Nie udało nam się dotrzeć ani do autobusu, ani na koło podbiegunowe, nie złowiliśmy żadnej ryby (te marzenie akurat nie moje), nie widzieliśmy zorzy polarnej (no dobra, tylko jedną i to taką małą). Powinien to być koniec świata dla mnie i wyprawa nie udana, ale niestety z przyczyn niezależnych/ pogodowych, więc nic się nie dało z tym zrobić, a zadowolona wróciłam jak nigdy.
No i jeszcze noclegi - w lato można raczej spać na dziko, zaoszczędzając tym samym dużo pieniędzy. Uważać jednak trzeba na zwierzynę. O campingu dla nas jednak nie było mowy, więc spędziliśmy w naszej malutkiej Maździe tylko jedną noc. Przy ujemnej temperaturze, bez większego na to przygotowania.


3. Objazdówka, drogi
Po ułożeniu naszego planu, trochę się obawialiśmy, że nie zdążymy zrobić wszystkiego, co sobie zaplanowaliśmy. Przerażały nas też godziny w aucie obliczone przez Google. Ale stwierdziliśmy, że nie ma co, jak coś będzie trzeba ominąć, zastanowimy się na miejscu co. Takiej konieczności jednak nie było. Na wszystkich drogach jest ograniczenie do 55-65 mph. Cała Alaska jest wolna, jeżeli znak jest 65, ludzie prawdopodobnie pojadą 60. Drogi są jednak idealne, policji praktycznie brak (na całą podróż, przy drodze, spotkaliśmy tylko jeden radiowóz), nie zachęcam, ale aż się samo prosi o duże przyśpieszenie. Uważać trzeba jednak na łosie, które czasem na drogę wychodzą. Miejsca łatwo dla nich dostępne są jednak poprzedzone znakami. Mi osobiście wyskakujący znienacka zdarzył się raz, a na drodze przechodzące widziałam ze 3 (tylko nie pod moje koła, całe szczęście. I tak, wszystkie z nich przeżyły). No i do tego wszystkiego, posługiwałam się polskim prawkiem, bo z USA nie posiadam, a międzynarodowego zapomniałam. Auto zatem było wynajęte na współtowarzysza, o mnie nie było tam nic wspomniane. Wszystko szło bardzo gładko, i tak np droga z Fairbanks do Anchorage obliczona na 8h 30 min pokonana została w 5h 45min (i to z 3 krótkimi przerwami). Ale tu też duża uwaga: Jeśli komunikat jest, że droga jest trudna, mało dostępna itd., tak właśnie jest. To nie NJ/NY czy tym podobne, gdzie jest panika z powodu kilku cm śniegu. My tak myśleliśmy, i tym sposobem mieliśmy przyjemność jechać po lodzie czy w mgle połączonej z hmm, zamiecią śnieżną. I tak szczęście, że droga była otwarta. Tu kolejne spostrzeżenie, warto tankować auto, jak widzicie stację benzynową (poza dużymi miastami oczywiście). W drodze na koło podbiegunowe ostatnia stacja, jest na 200 mil przed nim, tak samo do Central (Circle) - trzeba przejechać 160 mil aby znaleźć stację + przebicie o ponad $1 za galon.


4. Jak to z tym autobusem
Czyli wszyscy marzą, nie wszyscy wiedzą. Na trasie (w planach) oczywiście było, ale pod drobnym znakiem zapytania. A dlaczego? Bo wyprawa długa, o locie tam nie było mowy, więc trzeba było zobaczyć na miejscu, co nam z tego wyjdzie.
Początkowy plan obejmował całodniowy przemarsz, nocleg w autobusie i powrót. Teraz tak. W jedną stronę trzeba pokonać około 26 mil, pieszo, czyli ponad 50 mil w dwie strony (ponad 80 km. Czyli jak z Katowic do Krakowa pieszo). Kiedy ostatnio miałeś taki rekord? w górach? w śniegu? Przy -10°C w nocy? Hmm, no właśnie. Ale to nie wszystko, może dało by radę ale kolejnym problemem jest rzeka. My byliśmy za późno i rzeka nie była w pełni zamarznięta. To była jedna z najważniejszych przyczyn. Dlatego też zima jest super, łatwo można przejść rzekę (bądź przejechać drogę na skuterach śnieżnych- jeśli oczywiście wasz budżet wam na to pozwala), bądź lato, i rzekę można przejść. Mostu brak.
Na dojście tam i z powrotem, zależnie od kondycji, najlepiej przeznaczyć parę dni. Trzeba wliczyć cały ekwipunek, jedzenie (którego trzeba więcej, bo chodzimy dużo, dodatkowo jest zimno, więc nasze ciało ma większe zapotrzebowanie kaloryczne, niż normalnie), woda + pić trzeba dużo, namiot, śpiwór, ubrania. Trzeba też przygotować się z zakresu spotykania na swojej srodze dzikiej zwierzyny. Bo co zrobisz jak nagle wyskoczy Ci łoś czy miś? No wcale one takie przyjemne nie są jak te w książkach dla dzieci.
Kolejny punkt- trasa nie jest oznakowana, nie jest to aż tak ogromna atrakcja turystyczna - umiejętności skauta mile widziane.
A, no i jak zimno, trzeba rozpalić ognisko. Bez węgla i podpałki. Potrafisz?Teraz chyba już wiesz, że nie jest to aż takie proste.

5. Co innego/ dziwnego/ niesamowitego/ szokującego
Tych rzeczy jest kilka, wszystkie one tworzą niezapomniany klimat Alaski
- Większość aut posiada wystający kabel, ładowarkę do akumulatora, i ładują je przez noc. Na niektórych parkingach przy restauracjach, są kable podpięte do prądu, więc jedząc, można też z obawy o mróz, podpiąć auto, jeść spokojnie i po wyjściu, bez smutnej niespodzianki odpalić auto
- Ludzie na Alasce są wolni, serdeczni, otwarci, ufni: wszyscy z Tobą rozmawiają (jeszcze bardziej niż w całych stanach), są uśmiechnięci, serdeczni, pomocni. Jest to taka duża komuna, gdzie ludzie trzymają się razem, wszystkich znają i pomagają sobie nawzajem (tak np będąc w sklepie, zastanawialiśmy się po co tam tyle ludzi- chyba z 10 osób, okazało się, że to sąsiedzi przyszli, ot tak, rozładować towar. Kupując aparat analogowy, pani powtarzała, żebym wypróbowała całą rolkę zdjęć, wywołała i jak będzie ok to dopiero wtedy przyniosła jej pieniądze. Jak dowiedziała się, że biorę w ciemno, dostałam gratis drugi obiektyw (mnóstwo innych do wypróbowania), pokrowiec na aparat, torbę na aparat i obiektywy, lampę i baterię. Kosztował $20, działa idealnie.
- Ludzie jedzą dużo, co widać na ulicach. Jest sporo ludzi otyłych. Trudno się jednak dziwić, zapas na zimę, a zima długa. Porcje jedzenia w restauracjach, wydaje mi się, że też większe niż tutaj.
- Ceny- jest drogo, różnice widać i w jedzeniu, i w paliwie (zależy gdzie i co kupujemy, ale w większości przypadków miałam wrażenie, że jest drożej- szczególe małe sklepiki, gdzieś gdzie jest jeden na 50 mil). 
Przy rezerwowaniu hoteli sprawdziliśmy, czy mają mikrofalówkę, czy jakąś podstawową kuchnie (cokolwiek), raczej zawsze mieliśmy jakieś świeże owoce na małego głoda (podczas długiej podróży autem sprawdzają się bardzo dobrze, wiadomo) i zupki chińskie/ puszki na jeden posiłek dziennie- reszta jedzona była w restauracjach, barach, w lokalnych miejscówkach, wszędzie, gdzie dobrze i lokalnie.
- Renifera można zjeść w wielu miejscach. Bardzo popularna jest kiełbasa: śniadanie, koreczki, hot dog, czy też w postaci burgera.
- Kawa, kawa, wszędzie kawa! Małe budki z kawą to plaga i ceny nie są wygórowane 
- Wszystko nazywa się tak jak miejsce w którym jesteś, rzeka, czy droga (Czyli wszystkie sklepy, zakłady, ośrodki zdrowia to Denali, Homer, Moose, Alaska itd.) Restauracje często nazwy czerpią od tego, co serwują

6. Co mnie najbardziej urzekło w Alasce:
- Muzeum w Anchorage (niesamowita zabawa, muzeum interaktywne dla dzieci i nie tylko, spędziłam tam naprawdę dużo czasu zamykając się w bańce mydlanej, głaskając żółwia czy skacząc, sprawdzając tym samym przez jak długo potrafię latać - planetarium jednak jest małe i wyświetla stare filmy)
- Homer i Homer Spit - Cudowne miejsce, stare, drewniane miasteczko, przepiękne widoki, kochani ludzie- miejsce przeznaczone na moją spokojną emeryturę, daj Bóg
- Denali i noc pod gołym niebem - najpiękniejsze czyste niebo, jakie kiedykolwiek widziałam, rozpalenie ogniska, gdzieś po środku niczego (z zapalniczką i zebranymi patykami- ogromna radość), gotowanie na nim obiadu, cisza dookoła
- Natura - widoki wszędzie nieziemskie, łosie chodzące niemalże po ulicy (Wszyscy powtarzali nam, ze łosia łatwo spotkać. W pierwszym dniu nie mieliśmy szczęścia, w drugim jednak myśleliśmy, że wygraliśmy życie i w końcu nam się udało (łoś był baaaaaardzo daleko, widziany z punktu widokowego, na zdjęciach wygląda jak pies albo krowa, bo tak daleko był). Po następnej godzinie jednak, przy całkowicie przypadkowej okazji, stanęłam z łosiem twarzą w twarz i był on niemal na wyciągnięcie ręki) czy też orzeł przelatujący nad głową, gdy podziwiasz sobie plażę.
- North Pole- dom Świętego Mikołaja. Chociaż nasz Mikołaj to ponoć jest z Laponii, to dane mi było odwiedzić jego Amerykańską rezydencję. I przyznam szczerze, że nic dawno nie sprawiło, że czułam się jak dziecko, hahah. Renifery i cała otoczka świąt, ach. Może i komercyjnie, sklep wypchany po brzegi tym co dusza tylko zapragnąć może, a nawet i więcej, ale coś w tym cudownego było. No chyba, że to tylko przez to, że brak mi rodziny na święta było, i mi rodzinne, dziecinne wspomnienia wróciły?!
- Arctic Circle Hot Springs- cudowny, stary ośrodek. Dawno temu zamknięty, nie ogrodzony, pokoje hotelowe otwarte, można zwiedzać (nielegalnie, ale można). dużo zabawy no i ogrzać się w wodzie można.
- zachody słońca (o godzinie 10)
- kurcze, tak myślę, czy nie powinnam tu jednak dać punktu WSZYSTKO i na tym skończyć opisywanie


Parę zdjęć, bo nie obejdzie się bez
Dokładniejsze/ ładniejsze jednak w następnej notce, kiedy je wszystkie zgram, przejrzę i wywołam z 2 analogów :)

Regularny widok - Droga do Denali National Park
Regularny widok - w drodze z Anchorage do Kenai

Regularny widok - plaża w Homer Spit

Arctic Circle Hot Spring


Taki tam orzeł, lecący tuż obok mnie


Spełnione marzenie - 4th Ave Anchorage

Dom Świętego Mikołaja - North Pole

Łoś
 Parę innych jest też na instagramie: przodkaa  

No to chyba tyle.
Do zobaczenia w części kolejnej, mam nadzieje, że niebawem.
W razie pytań, śmiało pytać :)

wtorek, 24 listopada 2015

- OPOWIEŚCI -

TYPOWO, BLOGOWO, ZZA OCEANU

+ PRZYPADKOWE ZDJĘCIA


wierzyć mi się nie chce, że przygoda z moją rodziną prawie dobiega końca. Zostało nam jakieś 40 dni, a doskonale pamiętam, jak pisałam, że jestem tu JUŻ 80 dni.
40 dni, minie błyskawicznie. Długi weekend (Thanksgiving) wyjazd w góry ze znajomymi. Potem zawita grudzień, oczekiwanie na święta, wyjazd na tydzień do Kanady, powrót w nowy rok pakowanie i opuszczenie 'domu'







Jakie plany na potem?
Zostaje w USA jeszcze troszkę, gdyż zdecydowałam się na przedłużenie roku. Stety- niestety nie ze swoją dotychczasową rodziną. Nie była to moja decyzja, a ich. Dokładnie dziadków (tych, z którymi byłam na wakacjach w Portugalii), bo stwierdzili, że jak dzieci chcą z nimi tam jeździć na wakacje, to muszą znać język. I tak za moimi plecami, nie pytając nawet czy chcę zostać, zaczęli szukać nowej Au-Pair. Smutne ale co zrobić. Miałam nawet jeden wieczór z moimi hostami, gdzie oboje płakali, że z nimi dłużej nie będę, bo jestem super. Płacz płaczem, smutek smutkiem, ale realia takie a nie inne, opuszczam rodzinę.
Stres jest. Trzeba szukać nowej, nie wiem gdzie wyląduje. 
Do tego musiałam robić szkołę na szybko. Wybrałam LIU POST. 2 kursy (Music that made America, Exploring the American States), 2 weekendy, 6 kredytów, chyba lepiej być nie może. Cudna opcja dla mało ambitnych, leniwych, chcących kredyty 'odbębnić', lub poczuć klimat prawdziwego akademika, mieszkając w nim przez weekend w otoczeniu prawdziwych studentów. Moje plany były inne. Chciałam pójść na angielski i hiszpański, ale plan zruinowało mi to, że zamiast do stycznia, czas skrócił mi się do 20 listopada. Na ten dzień też padał deadline, jeśli chodzi o składanie aplikacji, w której trzeba mieć wyrobione wszystkie kredyty.
Wzięłam udział w konkursie na Super Au-Pair. Trzeba było nagrać filmik lub/i napisać esej. Wybrałam dwie opcje. Efekty filmiku: tadam trzymać kciuki, wyniki w grudniu
InterExchange uznało mnie za osobę godną do zrobienia z nią wywiadu na blogu, gdzie można przeczytać, po angielsku, o moich wrażeniach z programem Au-Pair TUTUTU

A jak tak linkami zasypuje, to jeszcze INSTAGRAM




Ach, jak cudowna jest PANAMA!