czwartek, 12 marca 2015

- UPRZEJMOŚĆ -

O AMERYKAŃSKIEJ UPRZEJMOŚCI


God bless America
I nie będę tu pisać o tym, jak ludzie są fantastyczni, bo każdy mówi 'Hi, how are you?'. I nie ważne czy to kasjer, listonosz, nauczyciel, host rodzic, czy też obcy na ulicy. Nie będę też na to narzekać, bo to po prostu jest. Mówią to tak samo, jak my mówimy 'dzień dobry'. I chociaż czasem jest to fantastyczny i najłatwiejszy zarazem sposób na poznanie innych, nie należy on do kategorii uprzejmości narodu amerykańskiego. Ani też nie warto mieć go po dziurki w nosie. Raczej należy przywyknąć i zamiast 'dzień dobry' odpowiedzieć 'good, and you?'. No bo nikt nie interesuje się tym, jak się mamy, tylko chce się najzwyczajniej w świecie przywitać. Zatem nikt nie odpowie: 'U mnie beznadziejnie! Zdechł mi pies, babcia poszła do szpitala i ukradli mi torebkę. A co u Ciebie?'
Pomijając już przywitanie, ludzie są tu milsi. Teraz sobie pozwolę na drobne, uogólnione porównanie z naszym wspaniałym krajem. Polska to naród osób narzekających. A bo to ceny za wysokie, pogoda nie ta, rząd nas oszukał, Tusk okłamał, no a zamiast zwrotu podatku, w tym roku dopłata. Obce nam są komplementy. Nie potrafimy (niestety)  ich dawać, ani przyjmować ('ojej, ale ładne buty' 'aa, już stare, mają 2 dni i w ogóle już są brudne' czy tam 'ładnie dziś wyglądasz' 'ee, pomalowałam się jak zawsze, włosów nawet nie poczesałam'). Tu podejście jest inne, bardziej radosne. A to, że masz ładną fryzurę, uśmiech, ubranie czy cokolwiek innego, można usłyszeć na ulicy od przypadkowego przechodnia (strony typu spotted tutaj raczej nie mają racji bytu). Bez problemu zapyta też, skąd to mamy, lub zapyta o to jak on wygląda.
Są oni też pomocni. Tym bardziej jeśli wiedzą, że nie jesteś stąd. Ta cierpliwość np w tłumaczeniu jak coś zrobić, czy wypełnić wynika pewnie z tego, że przyjezdnych mają tutaj dużo, i są tego nauczeni, ale nie ma co, na uprzejmość to wpływa. Dzięki temu załatwienie czegoś w banku, urzędzie czy innych takich, nie jest dzięki temu tak straszne. No przynajmniej porównywalnie strasznie, do tego w Polsce.



Ja już miałam okazję doświadczyć miłą stronę Ameryki parę razy. No to lecimy.
Wracałam kiedyś do domu autobusem, oczywiście na przystanek biegłam, wystraszona, że transport mi już chyba uciekł, zapytałam Pana, czy już jechał, na co on odpowiedział, że nie. I teraz zastanówmy się: co stanie się w PL- najprawdopodobniej Pan odejdzie na drugi koniec przystanku, wkurzając się, bo przerwałeś mu właśnie układanie w głowie programu TV na dzisiejszy wieczór, naprzemienne z myśleniem o tym, że pogoda dalej beznadziejna, bo śnieg. Co stało się tu? Pan pokazał mi skąd autobus przyjedzie, zapytał gdzie jadę, poinformował o przystankach, dał mi nawet pieniądze na bilet (1. nie, nie wyglądałam na bezdomną, 2. byłam trzeźwa, 3. nie chciał wziąć pieniędzy, chociaż wyciągnęłam je z portfela). Wszystko to odbyło się przy miłej rozmowie.
Codziennie (no dobra, prawie) urządzam sobie długie spacery. Raz wybrałam się na spacer, po dość sporych opadach śniegu. Weszłam na świeżo odśnieżony chodnik, nagle ktoś zabiega do mnie od tyłu. 'Zrobiłem to specjalnie dla Ciebie!' Ktoś do mnie (znowu) mówi?! Że co niby?! Odwracając się wydobyłam jedynie z siebie 'hę?' 'Zrobiłem to specjalnie dla Ciebie' powtórzył Pan, pokazując mi ten swój odśnieżony chodnik. 'Hahahaha, ee, dziękuję'. Drobne, ale miłe.


Najgorszy dzień w życiu. Spacer w minus milion, ja totalnie nie przygotowana (myślałam, że jest cieplej, bo głupie słońce mnie zwiodło + zapomniałam rękawiczek i na nogach trampki). Śnieg leżał na poboczach, ale nie było go już na chodnikach, więc w drogę. Daleką drogę. Do Liberty State Park, żeby sobie w końcu zobaczyć Statuę. Park, w którym byłam jedyną osobą, nie okazał się być odśnieżony (śnieg w zimę w parku?! Kto by się spodziewał), więc brodziłam w nim, w trampkach. Przeszłam cały Park, Statuę widziałam, więc pora wracać do domu, koniecznie komunikacją miejską! No to na przystanek. I tak jak w bajkach 'za siedmioma górami, za siedmioma lasami' szłam i ja. Tylko w bajkach nie chodzi się po drogach szybkiego ruchu, wychodzących na autostradę, które chodników oczywiście nie posiadają. No i przy tych nieszczęsnych minus milion w dodatku. No dobra, co jak co, życie mi miłe, po autostradzie chodzić nie będę. Zawróciłam. Byłam tak niesamowicie zła, że krzyczałam, byłam bliska łez, nienawiść kipiała ze mnie, że aż strach. I tak klnąc i zamarzając skręciłam w inną bezchodnikową ulicę. Auta na mnie trąbiły, dziwiąc się, że ktoś spaceruje. Nagle zatrzymuje się auto 'nic Ci nie jest? Co ty tu robisz?!' 'Spaceruje...', 'Co ale jak to?! Jest lodowato! Gdzie idziesz?! Wszystko w porządku?!' 'Tak, ok (oprócz tego, że zamarzam a przed oczami mam całe swoje życie), na przystanek. Mogę iść po drodze, czy dostanę mandat?'. Potem kolejne 2 minuty rozmowy opierały się na ogólnym szoku, że to 10 min autem, że zimno, że zamarznę. A potem usłyszałam tylko 'nie zostawimy Cię tak tutaj, wsiadaj'. Co? Eee, nie, przejdę się, no nie wiem, ok! Będę żyć! Nawet jak mnie wywiozą nie wiadomo gdzie i umrę, to umrę w cieple. Nie wywieźli. Doprowadzili mnie na przystanek, wytłumaczyli mi, że spacerować w taką pogodę się nie powinno, dodali, że mam na siebie uważać, nikomu nie ufać a szczególnie nie wsiadać do obcych aut. Dobrze, już nie będę!

Ameryka powinna jednak wyrównać sobie poziom mówienia 'przepraszam' z Polskim narodem. To zdecydowanie. U nas nie przepraszamy często za to, za co powinniśmy, tutaj przeprasza się nawet za to, za co nie powinniśmy. Z dziwniejszych przypadków: Pan przeprosił mnie za to, że szedł po ulicy a potem zawrócił, bo mu się kierunki pomyliły, inny za to, że śpiewał a jeszcze inny za to że szłam za nim, on się odwrócił, był w szoku, że ktoś za nim szedł i się wystraszył. No i lubią trzymać duży dystans, więc jak jesteście między regałami w sklepie, człowiek nadchodzący już 5 metrów przed wami, zakomunikuje, że chce przejść, wykrzykując przepraszam.
No i mój faworyt. UŚMIECH! Ludzie w Polsce niestety uśmiechają się rzadko, jak ktoś się uśmiechnie, zastanawiamy się kto kto był, skąd go znamy, debil, chory psychicznie, naćpany. A tu można uśmiechnąć się do obcego, patrząc mu w oczy a w zamian zamiast odwrócenia głowy, dostaniemy odwzajemnienie uśmiechu! I nie ważne, czy szczerze, czy nie. Odwzajemniają lub dają go pierwsi, i ja to lubię.
Tak więc jeśli jesteś typem osoby, zamkniętej, która nie lubi rozmawiać z ludźmi, wymiany sztucznych uśmiechów i w ogóle aspołecznej w 100%, w USA możesz mieć problem osobowości!

8 komentarzy:

  1. To ja na przekór wysylam Ci z Polski wielki uśmiech :D.

    OdpowiedzUsuń
  2. z ogromną przyjemnością przyjmę, a jeszcze większy oddam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi sie ta Twoja Ameryka, to chyba cywilizacyjne przepraszanie, moze troche odruchowe, ale chyba przyjemnie sie z tym ludziom zyje. Pozdrawiam serdecznie Beata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemnie się z tym żyje, to fakt, jednak pojawiają się problemy, że człowiek zastanawia się przez pół minuty 'za co on mnie przeprosił' a dopiero potem przypomina sobie, że należy przecież odpowiedzieć, że nic się nie stało.

      Usuń
  4. Jej! Dzięki za to co napisałaś:) Z takimi słowami się chce jeszcze bardziej tam lecieć!
    Będę czytać na bieżąco!

    Natalka
    aupairnata.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam tu serdecznie, bo w sumie, to słowa i tak wystarczająco nie opisują :)

      Usuń
  5. Ha ha ha! To, że w trampkach i bez rękawiczek wyszłaś na minus-milion to już znak, że się zaaklimatyzowałaś, bo czyż Amerykanie tak właśnie nie robią? Chodzą w szortach i kurtkach, albo koszulkach bez rękawów i butach uggs? Ten twój spacer przypomina mi scenę, jak ja się dawno temu wybrałam piechotą do Sears Tower ("na pewno to niedaleko, bo budynek zdaje się tak blisko") i też mi się chodnik skończył... Cóż mogę więcej powiedzieć... Welcome to the USA! How are you today? Pozdrowienia z Chicago!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dokładnie tak. Tutaj w krótkich spodenkach zimą spotka się więcej ludzi, niż w Polsce wiosną.
      Hahaha! Miło mi, że nie tylko ja wpadam na pomysł zapuszczania się w niewiadome okolice. No i Chicago! Koniecznie muszę odwiedzić kiedyś. Pozdrawiam!

      Usuń